- Pobierz link
- Inne aplikacje
- Pobierz link
- Inne aplikacje
[Photo by Andrea Piacquadio from Pexels]
Parę miesięcy temu pewna anonimowa osoba o pseudonimie Snack3rS7 uporczywie starała przekonać mnie do tego, że jestem ofiarą medyczno-korporacyjnego spisku. Uważnie obserwuję świat i to jak ludzie budują sobie jego rozumienie, co często mnie przeraża. Bazując na założeniu złej intencji drugiego człowieka, wpędzamy się w ciągły strach i konflikt, który izoluje nas od dostępnej pomocy. Dochodzę do wniosku, że ludzie, masowo są ofiarami własnego spiskowego myślenia i to w szerszej perspektywie zagraża całej ludzkości. Metoda naukowa i siła dowodu pozwalają odciąć się od tych społecznych lęków. Zaprzeczanie kryzysowi klimatycznemu, czy obecnie powstający ruch zaprzeczania pandemii koronawirusa (sic!) sprawia, że giną ludzie na całym świecie. Są też mniej śmiercionośne, ale za to paraliżujące mity jak "szkodliwość 5G", "kontrola umysłów", czy ten o którym przeczytacie z wpisu Snack3ra "lekarze to banda przekupionych owiec". Paraliżujące, bo jak człowiek zaprząta sobie nimi głowę, to nie robi nic konstruktywnego. Jednocześnie rozumiem, że takie myślenie jest manifestacją dużo prostszych, realnych problemów. To nie mikrofale 5G "ryją nam berety" ale prymitywne cyfrowe treści, które dobrowolnie chłoniemy z krzywdą dla naszej psychiki. Przypisujemy światu zewnętrznemu kontrolę nad naszym umysłem, podczas gdy tak na prawdę sami nie potrafimy kontrolować własnego umysłu.
Żeby było jasne, nie wierzę w to, że medycyna sama w sobie nas leczy. Robi to Pan Bóg, bo to naturą naszego ciała jest lecznie się, a ducha odradzanie się. Jednak medycyna ma ogromny potencjał do pośredniczenia w tym procesie. Nie pojednasz ducha, bez ciała, a to ostatnie jest poznane przez biologię i medycynę.
Zapraszam do przeczytania moich komentarzy do wpisu Snack3ra, które nigdy wcześniej nie zostały opublikowane, bo jego post został przez niego usunięty, zanim zdążyłem:
[Kontynuacja wątku porównania zaburzeń psychicznych do innych chorób somatycznych]
Snack3rS7: Cukrzyca sobie
sama z siebie nie powstaje. Coś do niej prowadzi. Problem z medycyną jest taki,
że leczą objawy nie lecząc przyczyny. To znaczy leczą coś co uważają za
bezpośrednią przyczynę, z tym że tylko te przyczyny, o których się uczą jako
lekarz danej specjalizacji. A żaden organ, czy nawet obszar życia człowieka nie
są przecież niezależne od siebie. I każde z nich ma wpływ na Twój stan zdrowia.
WG: Oczywiście
to wielki problem, że nie potrafimy leczyć przyczyn. Ale to, że potrafimy
leczyć objawy to nie problem, wręcz przeciwnie ogromy atut współczesnej
psychiatrii. Studia lekarskie są jednymi z najtrudniejszych i mało kto ma
lepszą wiedzę niż lekarze o tym jak funkcjonuje nasze ciało całościowo.
Z tej wyższej
perspektywy przyczyn jest znacznie więcej. I jak się je namierzy to nagle
okazuje się, że coś co było nieuleczalne staje się uleczalne. Lekarz o dobrych
intencjach o tym wiedzieć nie będzie, bo jest lekarzem jednej specjalizacji,
chodzi na studia sponsorowane z pieniędzy koncernów farmaceutycznych(to jest
taka inwestycja w końcu później będzie sprzedawał ich leki i zarabiał masę
forsy - jakoś jego sumienie również można uciszyć taką ilością forsy), chodzi
na konferencję również przez kogoś sponsorowane :D Dowiaduje się tylko tego co
ma wiedzieć : ) Ktoś kto podchodzi do zdrowia całościowo będzie widział więcej
związków pomiędzy objawami a stanem organizmu i jeśli będzie posiadał otwarty
umysł nie będzie miał oporów przed stosowaniem innych metod, które jego zdaniem
mogą po prostu pomóc. Czy to, że coś jest naukowo udowodnione jest jakimś
wyznacznikiem skuteczności? A może coś po prostu jeszcze nie zostało
udowodnione i ktoś o tym wie wcześniej niż naukowcy kierujący się innym
podejściem? Pomyślałeś o tym? Na spadający śnieg też potrzebujesz dowodu?
Jedną
rzeczą jest naturalne powiązanie lekarzy z przemysłem lekowym, oczywiście musi
ono być, lekarze tymi lekami leczą. Drugą rzeczą jest oskarżanie całego świata
medycyny o korupcje, żądze zysku kosztem zdrowia pacjentów… szczerze radzę Ci
ugryź się w język zanim oskarżysz w ten sposób ludzi, którzy składali przysięgę
lekarską i często poświęcili swoje życie w imię pomocy innym.
Tak
jak coś jest naukowo udowodnione to jest to wyznacznikiem skuteczności.
Gwarantowanym przez rygor nauki. Wierzę, że jeszcze wiele zostanie odkryte, co
pomoże nam radzić sobie z wieloma chorobami, nie tylko psychicznymi.
Przypomina to
trochę TV. Jeśli ktoś czerpie wiedzę z TV to wówczas wydaje mu się, że świat
taki dokładnie jest jak go pokazują w TV.
Każdy wie, że to bzdura przecież. I podobnie w tym przypadku, jeśli ktoś
ufa wyłącznie medycynie konwencjonalnej a inne są z marszu przez niego
demonizowane to też ciężko, aby w jakikolwiek sposób zainteresował się inną
ścieżką. Tym co go trzyma na tej ścieżce jest lęk. Lęk przed podjęciem ryzyka.
Przed wyjściem przed szereg w ten niepewny obszar. Człowiek, zwłaszcza wrażliwy
nie będzie starał się podejmować ryzyko, w końcu lęk przed porzuceniem
bezpiecznego obszaru będzie silniejszy niż chęć wyzdrowienia, zwłaszcza jeśli straszy się go konsekwencjami.
Nie
wiem co ty przeszedłeś, ale ja już byłem wielokrotnie na alternatywnych
ścieżkach i zawsze kończyły się tym samym – dezintegracją rzeczywistości,
paranoją, psychozą. Potem wielotygodniową rehabilitacją. Lekarz nigdy mnie nie
straszył, raczej przestrzegał i do tej pory nigdy mnie nie okłamał.
Wypracowałem taką zasadę: teraz on jest moim mentorem i tylko jak on się na to
zgodzi zmienię lub odstawie moje leki. Jeśli znajdę inną osobę, która mnie
poprowadzi, której zaufam (nie musi być to koniecznie psychiatra) to dostosuję
terapię do jej zaleceń. Mogę być dla Ciebie tchórzem biorąc leki, nie
przeszkadza mi to. Ważne, że nie jestem głupcem powtarzającym ten sam błąd w
kółko.
Dlatego woli
trwać przy tym co daje mu jako taki spokój i jako takie szczęście(pomimo że
jest zależny od jakichś leków do końca życia - to jest bardzo opłacalne - w
końcu Ty dostajesz lek, który Ci pomaga, koncerny zarabiają na Tobie, lekarze
też - każdy jest zadowolony, żyjecie wszyscy w pewnej symbiozie) niż wejść na
ścieżkę ryzyka stawiając wszystko na jedną kartę. Trwanie w poczuciu
bezpieczeństwa jest znacznie prostsze niż zdobycie się na odwagę, taką odwagę,
że wszyscy ignoranci wierzący w coś(bo nie mogą tego sprawdzić bez bycia
lekarzem - ponoć, w każdym razie każdy lekarz mówi o tym w ten sposób) wręcz
będą przeciwko Tobie. Nie ma w zasadzie nic dziwnego, że gdy podążasz własną
ścieżką czujesz się osamotniony lub zlękniony, w końcu inni Cię nie rozumieją,
możesz też szybko zwariować, bo to niełatwa droga, czasem pełna prześladowań
przez osoby, które albo się boją albo chcą chronić swoje interesy. Bycie takim
nonkonformistą pośród stada owiec nigdy łatwe nie będzie, to jest pewne. W
stadzie jest lepiej i raźniej. Jak to się mówi - "W kupie siła" : )
Ale jeśli faktycznie masz pewność, że coś jest nie tak i że coś jest kłamstwem,
to dąż do prawdy i się nie poddawaj. Nie jest w zasadzie powiedziane, że to Ty
nie masz racji. I naprawdę poziom wiedzy w pewnym momencie może być
utrudnieniem. Człowiek posiadający mniej wiedzy bardziej przypomina dziecko,
które jest znacznie bardziej kreatywne niż dorosły. Wiedza w oparciu o zaufanie
do kogoś lub do czegoś(czyli ta książkowa) jest mniej warta niż wiedza
weryfikowalna za pomocą doświadczenia.
Tak
chcę trwać przy stanie jako takiego szczęścia i komfortu. Wolę to niż skakać na
główkę z 5 piętra na beton (bo do tego mogę porównać odstawienie moich leków) w
imię zamanifestowania mojej odwagi i osiągnięcia stanu „prawdziwego szczęścia”.
Tak chcę żyć w stadzie, wśród ludzi których lubię i chcę mieć zdrowy umysł by
móc z tym stadem kooperować. Nie chcę tracić siebie, niszczyć swojego życia i
ryzykować nawet brakiem powrotu, bo ostatnio było tak źle, że chciałem popełnić samobójstwo.
Istnieje jeden
istotny problem z ludźmi - nie są pewni swego, są ulegli, zalęknieni i wszystko
im można wcisnąć a oni tego nie sprawdzą. Jak za bardzo drążysz usłyszysz
odpowiedź - po co drążysz? Albo - "ciekawość do pierwszy stopień do
piekła". Czy chodzi o to, że nie ma potrzeby drążenia czy raczej o to, że
nikt prawdy nie mógłby znieść i przez to w ten sposób reaguje? Jeśli coś mówi
ktoś postrzegany jako autorytet w oczach innych to rodzi się do niego zaufanie,
zwłaszcza jeśli wcześniej też nic się nie wydarzyło złego. Jeśli zaś pojawia
się jakaś wątpliwość, to poprzez to wcześniejsze zaufanie człowiek
niespecjalnie będzie skłonny taką wątpliwość w sobie rozwiać.
Jeśli chodzi o
leki psychotropowe, to neuroleptyki jeśli będziesz uważny i dokładnie
obserwował co się z Tobą dzieje to w zasadzie łamią Twój opór i to dosłownie!
One usiłują zyskać Twoją akceptację po prostu w stosunku do czegoś czego
akceptować wcale nie chcesz. Sprawiają, że jesteś potulny jak baranek, miły i
wdzięczny, zwłaszcza dla dilera, który to sprzedaje, bo ten stan głębokiego
uspokojenia jest bardzo przyjemny, walczyć też za bardzo nie możesz bo
otumanienie sprawia, że nie możesz analizować lub myśleć. Był taki film teoria
spisku. Tam coś podobnego nazywało się rozmiękczaczem mózgu. Myślę, że działa
to jednak na podobnej zasadzie. Generalnie przestajesz być sobą, Twoje opinie
nie są Twoje, Twój opór jest łamany, jesteś bardzo podobny na sugestie i po
pewnym w czasie akceptujesz już wszystko co tylko ktoś Ci powie - zwłaszcza
taki diler zwany lekarzem. W końcu daje Ci to szczęście i spokój. Twoje
szczęście i spokój są na tyle cenne, że warto jest przehandlować za brak
analizowania i obiektywnego spojrzenia na to co robią leki.
Na
tych dawkach leków, które teraz docelowo biorę mój intelekt jest minimalnie
stłumiony, a ciało jest normalnie sprawne. Mogę spać i regenerować dzięki temu
mój organizm. Bez leków gonitwa myśli często mnie wycieńczała i przez
bezsenność byłem przemęczony. Terapia ma Ci pomóc kontrolować siebie, a nie
podporządkować „złowieszczemu systemowi”. Traktuj je jako środek pomocniczy do
bycia sobą, a nie narzędzie opresji.
Byłem ostatnio u
psychiatry, powiedział jednocześnie prawdę jednocześnie coś bardzo zabawnego.
Choroba jest odczuciem subiektywnym. Istnieje racja pacjenta, racja jednego
lekarza i innego lekarza. Ale nie jest powiedziane, że któraś z tych racji jest
lepsza. Wniosek końcowy jest taki - skoro coś jest subiektywne nawet w oczach
lekarza to w rzeczywistości choroba obiektywnie nie istnieje.
Najciekawsza
rzecz jaką ostatnio zaobserwowałem - jeśli przychodzisz do lekarza zalękniony,
ze spuszczoną głową. To lekarz teoretycznie powinien być wyrozumiały i
spokojny. A jest wręcz odwrotnie. Zadaje Ci masę pytań, ciągle przerywa,
straszy konsekwencjami, odstawienia. Zdarzyło mi się nawet, że taki lekarz
powiedział do mnie zlęknionego człowieka od którego oczekiwałem pomocy - "
A pan tu czego?" albo "Po co pan tu przyszedł". Wówczas rodzi
się w Tobie pewien dysonans poznawczy, no bo dlaczego ów lekarz, który miałby
mi pomóc traktuje mnie dobrze jak leki zażywam, zaś jak śmiecia jak przychodzę
gdy leków nie zażywam. Zaczynasz się zastanawiać czy to co widzisz jest
prawdziwe czy też nie. Masz coraz więcej wątpliwości bo coś takiego jest trudno
pogodzić, a sama prawda może być zbyt bolesna, żeby ją poznać. Zdajesz się
coraz bardziej podejrzliwy bo Twoja reakcja faktycznie wydaje się być bardzo
chorobliwa w oczach innych.
Jak
Ci nie odpowiada podejście Twojego psychiatry to go zmień. Chociaż może Twój
odbiór rzeczywistości być zmieniony przez twój stan psychiczny. Mówiąc o
subiektywizmie można zakwestionować istnienie czegokolwiek. Chociaż czas i tak
zweryfikuje, czy „nieistnienie” choroby było właściwą definicją.
I przestajesz
wierzyć w początkową diagnozę zaczynając zastanawiać się, czy to z Tobą jest
coś nie tak czy z innymi? W końcu jakaś dobroć lekarza wydaje się być teraz
fikcją. Zachowujesz się podejrzliwie, tym bardziej, że inni również wierzą w
dobroć takiego lekarza, a to fikcja, bo dla tego konkretnego lekarza okazujesz
się być klientem, często dożywotnim. Czujesz się osamotniony co dodatkowo taki
lęk wzmaga, w końcu nie masz oparcia w nikim. Nie zdecydujesz się na
odstawienie, bo za bardzo się boisz choroby, tego że może nawrócić. Inna
sprawa, że im dłużej bierzesz tym więcej efektów odstawiennych odczuwasz, co
tak naprawdę można porównać do głodu narkotykowego, ręcę Ci się trzęsą i
szukasz po kątach tabletek :D Jesteś przerażony, ale bardziej konsekwencjami
odstawienia, wyrwania się ze strefy komfortu, niż samą chorobą. Powiem Ci taką
rzecz, możesz zwariować od samej błędnej diagnozy. Zaczniesz nasłuchiwać czy
już słyszysz głosy, czy to co widzisz to jakiś omam, czy też halucynacja? I
pójdź do takiego lekarza z niepewnością, opisz to co czujesz i masz
gwarantowaną schizofrenię :D Dostajesz potem leki na schizofrenię, które
wywołują znacznie większe szkody i wtedy faktycznie choroba się rozwija. I tym
sposobem stajesz się zupełnym warzywem bez uczuć, emocji, zobojętniałym,
zalęknionym. Z choroby nie wyjdziesz bo dostajesz rentę, pracodawca jak spojrzy
na diagnozę raczej Ciebie nie zatrudni, statystyki pokazują, że 15% osób
chorych gdziekolwiek pracuje, a najczęściej żyje z rodzicami. Pogratulować
możesz sobie takiego wyboru, bo leków już nie odstawisz, bo mogą nawet
spowodować Twoją śmierć. Sam z siebie na pewno tego nie robisz, dlatego, że
teraz konsekwencje będą realne, a po drugie Twoje objawy są tak dokuczliwe, że
leki musisz brać. Koniec.
To
mit, że leki uszkadzają mózg. Jak możesz też myśleć, że wzmacniają chorobę,
skoro tłumią jej objawy?
Ta
pustka emocjonalna, która często pojawia się po bardzo burzliwych przeżyciach
psychozy już dawno u mnie minęła. Wręcz byłem w stanie przeżywać bardzo
wzniosłe, duchowe wręcz chwile będąc na lekach. Żyjąc na lekach jestem w stanie
robić rzeczy, które planuję będąc stabilny. Większość okresów, kiedy zawalałem
sprawy wiązała się z ich odstawieniem.
W
jednym się zgadzamy, jak wspomniałeś doświadczenie przewyższa wiedzę książkową
i to na pewno ostateczny „nauczyciel”. Ale często dzięki książkom (wiedzy
innych), możemy uniknąć pakowania się bezcelowo w bagno.
Komentarze
Internet jest przesiąknięty wypowiedziami noszącymi znamiona nastawienia odnoszącego. Dlaczego dla tak wielu osób łatwiejsze jest wydatkowanie energii na zniekształcanie rzeczywistości i rezygnacja z dobrobytu niż afirmacja prostych zależności przyczynowo-skutkowych i zaakceptowanie dostępnych środków pomocy? Można by się długo zastanawiać, co popycha ludzi do snucia teorii spiskowych, ale przede wszystkim powinniśmy zadać sobie pytanie, czym może grozić ich rozpowszechnianie. Jak słusznie zauważyłeś, są wysoce szkodliwe społecznie, bo w ekstremalnych przypadkach zagrażają ludzkiemu zdrowiu i życiu.
OdpowiedzUsuńWitoldzie, gratuluję zajęcia w przytoczonej przez Ciebie dyskusji zdroworozsądkowego i nacechowanego niebywałą asertywnością stanowiska. Twoje rozważania, czy to w formie mówionej, czy pisanej, są zawsze pouczające.
Cieszę się, że zbudowałeś wartościową relację ze swoim lekarzem i że zaproponowane przez niego leczenie pomaga Ci się realizować. Pozdrowienia!